Zmiana – czasem bardzo radykalna – staje się integralnym elementem naszego życia. Wygląda na to, że jej nie unikniemy. Czy wobec tego warto testować różnorodne ścieżki życiowe i zawodowe? Czy
sprawdzać nowe pomysły i świadomie wybierać, które są dla nas, a z których wolimy się wycofać? Czy bycie „na swoim” może być po prostu jednym z takich testów?
Różne drogi…
…prowadzą na swoje. Czasem to nasze pasje, zainteresowania i kompetencje są źródłem pomysłu na własną firmę a czasem zmusza nas do takiego rozwiązania sytuacja. Dlaczego oba rozwiązania są dobre? Kiedy warto „iść na swoje” choćby na trochę?
Poznałam przedsiębiorców, którzy „na swoim” są od zawsze, nigdy nie pracowali na etacie i nie wyobrażają sobie takiego funkcjonowania. Nierzadko wynika to z tradycji rodzinnej. Zdarza się jednak, że ktoś zasmakował „wolności” i spodobała mu się (celowo „wolność” ujęłam w cudzysłów – bycie „na swoim” oznacza pewne swobody, których nie mają „etatowcy” lecz wiąże się także z bardzo wieloma ograniczeniami). Znam też osoby, które przez dłuższy czas starannie planowały rezygnację z etatowej pracy i przygotowywały sobie zaplecze (wiedzę, umiejętności, infrastrukturę) do założenia własnej firmy. Jest również grupa ludzi, którzy wprawdzie myśleli o robieniu czegoś „swojego” ale nie bardzo mieli dopracowany pomysł lub odwagę do jego realizacji i dopiero sytuacja skłoniła ich do podjęcia ostatecznej decyzji.
Na stałe i czasowo
Jeśli chodzi o trwałość tego rodzaju działalności to też bywa różnie. Pamiętam osobę, będącą doskonałym ekspertem – marketingowcem, która zdecydowała się na założenie swojej firmy a po kilku latach całkiem dobrego prosperowania uznała, że to jednak nie dla niej, że woli pracę w większych strukturach, z większymi budżetami i wsparciem dużej organizacji; działania na większą skalę. To nie jedyna taka sytuacja, z którą zetknęłam się bezpośrednio. I uważam, że prowadzenie przez jakiś czas własnej działalności to świetny pomysł. Bycie „na swoim” daje zupełnie inną perspektywę. Trzeba jednoosobowo zadbać o zarządzanie, produkcję, planowanie, finanse i wszelkie działania „administracyjne”. I to nawet jeśli prowadzi się niewielką, jednoosobową działalność. Jeśli zatem ktoś jest ciekaw i chce „przetestować” taki rodzaj zarobkowania to szczerze zachęcam. Otwarcie firmy wcale nie oznacza, że to już „na zawsze”. Wycofanie się z tego pomysłu to przecież nie porażka, tylko zmiana.
Czasowo a jednak na stałe
Jakiś czas temu poznałam menedżera, który założył własną firmę a potem wrócił na etat. Firmy jednak nie zamknął – zostawił ją pod opieką swojego syna i wspiera w miarę możliwości. Pracuje dla dużej korporacji, realizując ambitne projekty ale ma „z góry upatrzone pozycje”, na które może się wycofać, jeśli zechce. W dodatku młodsze pokolenie korzysta;-) W moim odbiorze to doskonała koncepcja. Daje długoterminowe poczucie bezpieczeństwa na rynku, który doświadczonych menedżerów traktuje…różnie…
Czasowy…kamuflaż
Przeglądając profile na LinkedIn oraz przyglądając się sytuacjom swoich klientów czy znajomych miewam wrażenie, że własna firma służy zamaskowaniu zawodowego przestoju po utracie pracy. Czasem taka działalność trwa dość długo. Znajoma menedżerka wysokiego szczebla funkcjonowała jako „interim manager” przez ok. 2 lata. Nie dlatego, że chciała, tylko dlatego, że nie mogła znaleźć pracy, która by jej odpowiadała. Po niefajnych doświadczeniach bardzo pilnowała jakości umowy z pracodawcą – nie chciała wpakować się „na minę”. Ciągle jednak cierpliwie szukała i wreszcie znalazła. Pracuje dla międzynarodowej korporacji, jest zadowolona i spełnia się zawodowo. Inny znajomy menedżer po kilkumiesięcznym przestoju zatrudnił się „projektowo” – na rok, do wykonania konkretnych zadań. Zdobył nowe doświadczenia, nie „dołował się” będąc długoterminowo bez pracy tylko dał sobie czas na znalezienie właściwego miejsca. Już je ma;-)
Według mnie takie „maskowanie” braku wymarzonej, lub choćby interesującej, pracy jest bardzo sensowne. Założenie działalności gospodarczej pozwala nie czuć się bezrobotnym, wykonywać prace na zlecenie i wystawiać faktury (co zwykle wygląda poważniej niż umowy-zlecenia) a zatem pozostawać aktywnym na rynku pracy i jednocześnie nie pokazywać potencjalnym pracodawcom luki w życiorysie zawodowym. Po pewnym czasie okazuje się też, że tego rodzaju funkcjonowanie na daje ogromną wiedzę (biznesową, międzyludzką, organizacyjną itp.), która „na etacie” jest prawie niedostępna.
Tekst, w nieco innej wersji, ukazał się na portalu „Business Dialog” i wywołał ciekawą dyskusję. Może tu też uda mi się Was – Szanowni Czytelnicy – skłonić do dzielenia się swoimi doświadczeniami i spostrzeżeniami…:-)