Opuściła mnie strefa komfortu. W wyniku restrukturyzacji firmy zlikwidowano moje stanowisko. Ktoś z drugiego końca świata, kto nawet nigdy nie rozmawiał ze mną przez telefon, podjął decyzję, która boleśnie mnie doświadczyła. Straciłam ulubioną (w tamtym czasie) pracę. Było mi paskudnie. Tymczasem każda osoba, z którą dzieliłam się swoim smutkiem i rozżaleniem mówiła coś w stylu: „Nie przejmuj się tak bardzo, przecież TY sobie na pewno poradzisz.” Wrrrrr….
Powinno mi być miło…
Prawda? Pierwszy odruch jest taki żeby wskazać jak „powinnam” się czuć. Ale uczucia wędrują nieco innymi ścieżkami. Czułam się źle, było mi przykro, łzy same cisnęły się do oczu. Nieustająco prowadziłam ze znajomymi takie dyskusje:
Ktoś znajomy / bliski / sympatyczny / chcący pomóc:
Nie przejmuj się, jest wiele fajnych firm.
Ja (wewnętrznie, bo wtedy jeszcze 😀 brakowało mi asertywności by powiedzieć to otwarcie):
Właśnie będę się przejmować. Straciłam świetną robotę. Włożyłam mnóstwo wysiłku w to, żeby była świetna. Lubię to robić i mam sukcesy. Kurczę, przejmowanie się jest przecież w takiej sytuacji naturalne! Każdy by się przejmował. To dlaczego JA nie mogę?!
Ktoś…:
Kto jak kto, ale TY sobie na pewno poradzisz.
Ja (nieustająco tylko wewnętrznie 😉 ):
Nie mów mi rzeczy oczywistych! Przecież wiem, że sobie poradzę. Tu NIE O TO CHODZI! Chodzi o to, że jest mi smutno i źle. Nie widzisz tego?!
Ktoś…:
Zobaczysz, zaraz sobie znajdziesz inną fajną pracę, nie martw się tak bardzo.
Ja (jak wyżej ;-), konsekwentnie wyłącznie wewnętrznie):
Cholera, a może mnie przytul, pogłaszcz po głowie i usłysz, że jest mi źle i chcę żeby ktoś się tym przejął. Zaopiekował przez moment mną i moim żalem…
Na głos, uznając, że tego właśnie oczekuje „reszta świata”, odpowiadałam jakoś gładko i grzecznie. Bo tak wypadało, bo w taki sposób zachowuje się osoba profesjonalna.
W środku wrzał żal. Na szczęście każde wrzenie po jakimś czasie ustaje…
To była świetna nauka.
Nie, nie ta dotycząca dawania sobie rady i wiary w wagę podtrzymywania na duchu. Tylko ta dotycząca bycia z kimś i przyzwolenia temu komuś na jego emocje, nawet niezwykle trudne. Dania czasu na przyjrzenie się tym emocjom i przeżycie ich. Dania innej osobie przestrzeni na bycie sobą i nie oczekiwanie od niej by była tym, kim chcę by była… Rezygnowania z własnego komfortu (towarzyszenie w smutku nie jest łatwe) na rzecz komfortu drugiej osoby.
Dlaczego teraz?
Czemu właśnie teraz przywołuję historię sprzed wieeeelu lat? Bo ona do mnie ciągle wraca. Wraca w sytuacjach kiedy trudno jest mnie i wraca gdy ktoś opowiada o swoich trudnościach. A ja tego kogoś zachęcam do…użalania się nad sobą 😉 Tyle ile trzeba. Bo to ułatwia „strząśnięcie” z siebie części ciężaru. Użalanie się jest jak spłukiwanie z siebie piasku. Nieprzyjemne i raniące. Ale pozwala szybciej poczuć się świeżo i sprawniej zabliźniać rany.
Ostatnio tamta historia pomogła mi zareagować na niezwykle trudną sytuację klientki coachingowej. Fantastycznej Osoby, która ma na koncie mnóstwo sukcesów – zawodowych, życiowych, towarzyskich. Zamiast zachęcać ją do przełamywania trudności już, teraz, natychmiast (co wiązałoby się z taszczeniem przez nią ogromnego emocjonalnego ciężaru przez wertepy „radzenia sobie”) zachęciłam ją do…poużalania się. Czyli zrobienia tego, na co miała ochotę i co było jej emocjonalnie potrzebne. A następnie do zaopiekowania się sobą w sposób, który w tym momencie, w tej sytuacji, jest dla niej najlepszy. Na szczęście mogła sobie na to pozwolić 🙂
Pamiętaj!
Nie musisz być wiecznym siłaczem / wieczną siłaczką. Wolno Ci po-użalać się nad sobą gdy Ci trudno. Masz prawo oczekiwać od bliskich Ci osób, że pozwolą Ci przeżyć swoje smutki, żale czy niepokoje bez nieustannego „dawania rady”.
Jasne, rozumiem, że są takie sytuacje życiowe, w których „dawanie rady” jest absolutnie kluczowe i niezbędne. Ale czy Twoja sytuacja na pewno jest jedną z nich? Bo odnoszę wrażenie, że zbyt często oceniamy nasze realia jako wymagające ciągłej walki…
Masz poczucie, że bez przerwy funkcjonujesz w „trybie bojowym” i nie bardzo potrafisz wyrwać się z zaklętego kręgu dawania sobie rady (nierzadko za siebie i innych)?
Zastanawiasz się, czy Twoja ocena sytuacji jest właściwa? – czy faktycznie musisz tak walczyć i czy Twoje zasoby aby na pewno nie pozwalają Ci na odrobinę odpuszczenia i zadbania o regenerację?
Pogadajmy… Pierwsza rozmowa ZAWSZE jest gratisowa i do niczego Cię nie zobowiązuje!
Zapraszam. Agnieszka, Przyjazny Coach 😉