“Wysłałam” ich na psychoterapię

Ada, Kuba, Grażyna. Każde z nich inne i w innej sytuacji. A mimo to każdemu zaproponowałam zamianę coachingu na psychoterapię. Dlaczego? Co spowodowało, że uznałam taką formę wsparcia za lepszą dla każdego z nich?
W kolejnych postach trzy opowieści ilustrujące te zdarzenia.

 

Ada. Opowieść pierwsza.
Ada trafiła na mój występ w mediach. Najwyraźniej wzbudziłam zaufanie bo napisała do mnie osobistego, poruszającego mejla. Spotkałyśmy się na sesję zerową.
W czasie tego spotkania niemal każda opowieść Ady kończyła się łzami. Już wtedy sugerowałam, że może psychoterapia będzie dla niej właściwszym sposobem pracy z kłopotami, z jakimi się boryka. Ale Ada stanowczo zaprotestowała. Na terapii już była, wie „co ją w duszy boli” i chce tylko uporządkować sprawy zawodowe, bo od dawna pracuje ponad miarę.
Nie byłam przekonana, że coaching może Adzie pomóc. A właściwie byłam przekonana, że szansa na to jest niewielka. Jednak Ada bez wahań zdecydowała się na coaching – mimo, że podzieliłam się z nią wszystkimi wątpliwościami.
Po tym spotkaniu jeszcze długo zastanawiałam się, czy dobrze robię. Ale klientka dorosła, odpowiedzialna (chyba nawet nadmiernie) i poinformowana o moim punkcie widzenia. Poza tym z dala od rodziny i nie mająca czasu (praca!) na kontakty towarzyskie była bardzo samotna. Pojawiła mi się w głowie taka myśl, że potrzebuje kogoś… Właściwie na początek kogokolwiek. A skoro chciała mnie to podjęłam wyzwanie.
Pierwsza sesja posłużyła analizie sytuacji i uzgodnieniu czego Ada nie chce w swoim życiu. Trudno mi było nakłonić ją do odpowiedzi na pytanie czego chce w zamian ale pierwsza sesja często służy takiemu „sortowaniu danych”. Na drugiej sesji udało mi się – ze sporym trudem – „wyciągnąć” (sorry, brzydkie w kontekście coachingu słowo ale wtedy tak czułam…) z Ady trochę informacji o tym czego dla siebie chce. Zaczęłyśmy pracę nad celem coachingowym. Szło baaardzo powoli. Po każdym niemal moim pytaniu Ada zaczynała dość długą opowieść, która wciągała ją w przeszłość i kończyła się łzami.
Bardzo mi zależało, żeby podczas trzeciej sesji dokończyć formułowanie celu. Napisałam tu niedawno, że tworzenie celu coachingowego jest ściśle powiązane z wdrażaniem zmian, że zmiany „się dzieją” w trakcie uściślania kryteriów sukcesu. Między innymi dlatego praca nad celem jest kluczowa dla powodzenia coachingu.
Podczas sesji przeszłyśmy przez najważniejsze punkty planu. Nad pozostałymi Ada miała się zastanowić w ramach „pracy domowej”. Ale po kilku dniach dała mi znać, że nie da rady… Zatelefonowałam. Ada płakała, była zupełnie rozbita. Wiedziałam już na pewno, że w tej sytuacji coaching nie da jej tego, co jest potrzebne. Jednak nie umiałam się po prostu pożegnać i rozłączyć. Jestem coachem ale jeszcze bardziej jestem człowiekiem. Umówiłam się z Adą na kawę. Koleżeńską, nie coachingową. Chciałam dać jej wsparcie w rozważaniach o tym, co dalej.
Ada zdecydowała się wrócić na terapię. Zaplanowała też jak dostanie się do (trudno dostępnego) terapeuty, z którym w przeszłości pracowała i którego ceniła. Zamieniła coaching na terapię i zaczęła „rozprawiać się” ze swoimi „demonami”. A ja już tylko trzymałam kciuki.

Za kilka dni historia Kuby, menedżera, który nagle popadł w czarnowidztwo…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *