Menedżer, który popadł w czarnowidztwo

Opowieść druga*
Tworzył i testował nowe koncepcje. Korygował co trzeba i działał.
Praca z Kubą była wielką frajdą! Poza tym, że to sympatyczny i inteligentny człowiek, to jeszcze widać było, że mu zależy. Swoje mocne strony – m.in. kreatywność i umiejętność wdrażania zmian – potrafił fantastycznie wykorzystywać. Na każdą sesję przychodził z jakimś pomysłem, który wymagał tylko dopracowania i faktycznie usprawniał to, co miało być usprawnione. Fajnie było być jego coachem;-)

Dodatkowe trudności
Z czasem okazało się, że wyzwaniem dla Kuby jest nie tylko, jak się zdawało na początku, zarządzanie zespołem ale także…zarządzanie jego własnym szefem. Który bardzo interesował się pracą działu  Kuby. Za bardzo. Telefonował wiele razy dziennie i wymagał szczegółowego raportu w sprawach, którymi zarządzali podwładni Kubie menedżerowie niższych szczebli oraz szeregowi pracownicy. Oczywiście szef ma prawo do informacji. I w tamtej sytuacji była to istotna kwestia ze względu na rozpoczynanie ważnego projektu. Ale ilość i dokładność informacji, jakich wymagał przełożony Kuby, uniemożliwiała porządne wykonywanie normalnych zadań menedżerskich. Kuba nieustannie kontrolował szeregowych pracowników, by w każdej godzinie móc zaraportować swojemu przełożonemu co konkretnie już zrobili i w jaki sposób, ile pracy im zostało i do kiedy ją skończą, kto jakie zadania wykonuje itp. Podjęliśmy zatem pracę także nad umacnianiem pozycji Kuby w firmie i budowaniem jego autorytetu u szefa. Zależało nam, by szef zaufał Kubie, zlecił zadania i kontrolował najwyżej raz czy dwa razy dziennie. Jeszcze nie było w tej kwestii widocznej poprawy ale wiedzieliśmy, że na to trzeba czasu. Tym bardziej, że Kuba coraz lepiej radził sobie z zarządzaniem.

Czarna dziura

W okresie wakacyjnym przerwaliśmy pracę na prawie 2 miesiące… W coachingu to sporo. Taki czas daje możliwość wdrożenia zmian i wzmocnienia tego, nad czym się pracuje. Albo „wyparowanie” części efektów nie dokończonej pracy…
Czekałam na sesję z ogromnym zainteresowaniem. Liczyłam na to, że Kuba pochwali się sukcesami. I na to, że znów coś fajnego wymyślił;-) Tymczasem mój coachee przyszedł na sesję osowiały, bez uśmiechu. „Nic ciekawego się nie wydarzyło”, „nie mam żadnego nowego pomysłu”, „nie dopracowałem / nie wdrożyłem poprzedniego pomysłu”, „nie wiem co chcę zrobić” itd. Miałam wrażenie, że siedzi koło mnie sobowtór, który jest do mojego klienta podobny tylko z wyglądu.
Zadałam mnóstwo pytań. Proponowałam ćwiczenia. Robiłam różne sztuki żeby „rozruszać” Kubę albo przynajmniej zorientować się o co tu chodzi. Wreszcie się okazało. Kubę wykończył…szef. Oczywiście nie dosłownie. Ale jego presja i odpytywanie nasiliły się. W efekcie Kuba nie był w stanie wykonywać dobrze swoich zadań, bo kontrolował i raportował nawet niezbyt istotne detale (takie były oczekiwania jego przełożonego) po 4-5 razy dziennie. Zaległości próbował nadrabiać wieczorami i w weekendy. W związku z tym po kilku tygodniach zaczęła protestować rodzina. Kuba wylądował między młotem a kowadłem. Nie zwolnił się bo potrzebował zarabiać. Jego szef nie rozumiał żadnych wyjaśnień i nie przestrzegał wspólnych ustaleń (typu: zrobię to i to, w taki i taki sposób, w takim czasie i zaraportuję jak tylko skończę) tylko dzwonił i odpytywał. Rodzinie mój klient wielokrotnie wyjaśniał w jakiej jest sytuacji ale po jakimś czasie, mimo tłumaczeń, atmosfera zrobiła się ciężkawa…
Kuba był wyczerpany, zrezygnowany, prawdopodobnie w pierwszym stadium wypalenia zawodowego i depresji. Nie widział w swojej sytuacji nic pozytywnego czy atrakcyjnego, nie wiedział czego chce. Mimo, że jeszcze 2 miesiące wcześniej lubił swoją pracę, cieszył się nią i z zapałem pracował nad własnym rozwojem!

Czara przelana
Po tej sesji uznałam, że coaching tu chyba nie pomoże. Zastanawiałam się i, na wszelki wypadek, konsultowałam (zapewniając anonimowość klienta naturalnie). Wreszcie postanowiłam porozmawiać z Kubą, nie czekając na kolejną sesję. Powiedziałam mu co widzę i z jakiego powodu rekomenduję psychoterapię. Przyznał, że to może być dobry pomysł bo jego samopoczucie jest fatalne. Nigdy tak się nie czuł i nie rozumiał co się z nim dzieje. Obiecał się zastanowić. Zasygnalizował też (niejednoznacznie, pewnie dlatego, że proces coachingowy sponsorował jego pracodawca), że pracuje nad zmianą. Byłam pełna obaw. Postanowiłam jednak dotrwać do następnej sesji żeby podsumować naszą dotychczasową pracę i ustalić co dalej. Bo po tej rozmowie miałam już pewność, że jest bardzo źle.
Okazało się, że czara goryczy przelała się już kilka tygodni wcześniej. Na szczęście, bo Kuba zaczął działać zanim wpadł w „czarną dziurę”. Rozglądał się za nową pracą. A że jest w swoim regionie znanym i lubianym specem to nie musiał długo szukać. Jakieś dwa tygodnie po naszej rozmowie zatelefonował z informacją, że chce się ze mną pożegnać. Złożył wypowiedzenie i wkrótce zaczyna nową pracę.
Brzmiał tylko nieco lepiej niż podczas naszej poprzedniej rozmowy. Uznał jednak, że raczej da sobie radę. Pomysł z psychoterapią odłożył jako wyjście awaryjne. Dał sobie miesiąc na decyzję. I DAŁ RADĘ! Po paru tygodniach pochwalił się, że czuje się lepiej. Jest w nowej firmie ceniony a relacje rodzinne poprawiają się z każdym wspólnie spędzonym weekendem.

Z perspektywy
Ta historia wydarzyła się już jakiś czas temu. Mam z Kubą kontakt i wiem, że jest ok. Jestem jednak przekonana, że gdyby nie zmiana pracy, to skończyłoby się terapią lub nawet chorobą. Główne czynniki wywołujące wypalenie zawodowe to niedopasowanie (Kuba nie mógł robić tego, na co się umawiał i do czego został zatrudniony), stres (nie ma wątpliwości – presja była ogromna) i długotrwałość (tu każdy ma inną miarę, ale kilka miesięcy może wystarczyć…). Kuba był o włos od czegoś trudnego i niebezpiecznego.

*pierwszą z tej serii opowieść o osobie, której zarekomendowałam psychoterapię znajdziesz tu: „Wysłałam” ich na psychoterapię

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *