Szkolenie z technik prezentacji / wystąpień publicznych. Lubię takie prowadzić, bo dają dużo przestrzeni na interakcję z każdą uczestniczącą osobą indywidualnie a efekty bywają spektakularne (jeden z nich opisałam tutaj). Wprawdzie wokół bury listopad ale byłam w dobrej formie, pracowałam z klientem, którego już dobrze znałam, w miejscu, które lubiłam. Aż tu nagle, w połowie pierwszego dnia, coś dziwnego zaczęło się dziać z moim głosem…
Trzeba zaznaczyć, że przy warsztatach z wystąpień publicznych jest bardzo dużo mówienia – zarówno ze strony Uczestników jak i osoby prowadzącej zajęcia (czyli w tym wypadku z mojej), bo całość opiera się na indywidualnych mini-prezentacjach oraz informacjach zwrotnych z elementami edukacyjnymi.
Głosu coraz mniej…
Lekki a potem coraz mocniejszy ból gardła, nasilająca się chrypka, większy wysiłek przy mówieniu, jeszcze większy ból i wyraźniejsza chrypka… Już wiedziałam co się kroi… Raz na kilka lat moje struny głosowe się buntują i fundują mi ćwiczenie z milczenia. Widziałam ten efekt na horyzoncie, ale przecież zajęcia trzeba jakoś dokończyć. Tym bardziej, że poza tym byłam całkiem zdrowa. Pod koniec pierwszego dnia zajęć uprzedziłam grupę, że nazajutrz będą bardziej samodzielni i poprosiłam żeby sobie starannie poukładali w głowach to, czego już się dowiedzieli. Ale mówiłam to półżartem, wiedząc, że moja rola i tak musi zostać odegrana.
Dropsy z apteki
Prosto z zajęć pognałam do apteki. Augustowski rynek w listopadowym deszczu i wietrze w niczym nie przypominał „Augstowskich nocy” z piosenki Marii Koterbskiej…
Stanęłam przy okienku i głosem, którego nie powstydziłby się Jan Himilsbach na ciężkim kacu wychrypiałam z żałosną miną: „Pani magister, jutro też prowadzę szkolenie”.
Farmaceutka położyła przede mną stos kolorowych pudełek. Wygłosiła instrukcję, którą pamiętam mniej-więcej tak: „Proszę nie patrzeć na dawkowanie z etykiet. Tego 3, tego 2x po 2 w odstępie ok. 2 godzin, to do ssania co pół godziny do pójścia spać i od rana, tym psikać gardło między tabletkami do ssania.”
Do późnego wieczora realizowałam zalecenia grzecznie prosząc swój żołądek żeby zniósł to z godnością. O świcie powtórzyłam cykl i…poszłam szkolić.
Strategia…
Rano jeszcze chrypiałam. W tym sensie, że brzmiało paskudnie, ale mogłam zrozumiale mówić i wszyscy mnie słyszeli. Wiedziałam, że będzie coraz gorzej, jednak miałam starannie przemyślaną w nocy strategię:
o Wykorzystam dobrą relację z grupą. Wszyscy kompetencji prezenterskich naprawdę potrzebują i po pierwszym dniu zajęć już wiedzą, że można się tego nauczyć. Zatem raczej będą zaangażowani. Ufff…
o Część feedbacków oddam Uczestnikom. Ja będę tylko dopowiadać to, co przeoczą. Dzięki temu nieco oszczędzę głos i wytrzyma do końca zajęć.
o Będę intensywniej gestykulować żeby zarażać energią, której nie ma w głosie (dzielenie się energią z uczestnikami zajęć to zawsze norma). Yesss…
o Damy radę!
…i rzeczywistość
Poważny survival prezenterski zaczął się już po niecałych dwóch godzinach.
o Ja mówiłam niemal wyłącznie szeptem (a i to z wysiłkiem) zatem Uczestnicy zaczęli przysypiać. Książkowe informacje o tym, że niska energia osoby prowadzącej wpływa na obniżanie energii grupy potwierdziły się błyskawicznie. Jeszcze przed 10-tą niektóre osoby ziewały! Mimo normalnej aktywności warsztatowej! Oczywiście natychmiast to wykorzystałam żeby pokazać grupie mechanizm. Ale i tak już przed obiadem miałam chęć podawać uczestnikom kawę dożylnie. Zwykle takie zapędy miewam pod koniec dnia zajęć 😉
o Oddanie feedbacków uczestnikom sprawdziło się tylko trochę, jako że sami byli początkujący i ja widziałam dużo więcej elementów wartych skomentowania. Do tego (to zawsze jest trudne) pilnowanie żeby pozytywów było więcej niż krytyk wymagało mojej ciągłej interwencji i przypominania.
o Energiczne gestykulowanie przy jednoczesnym mówieniu szeptem było tak nienaturalne i trudne, że bez studiów aktorskich okazało się (dla mnie) awykonalne. Najwyraźniej jestem zbyt spójna 😉 Machanie łapami i zajmowanie dużej przestrzeni ciałem kiedy głos malutki skończyło się totalną klapą 🙄
Przydatne doświadczenie
Nikt normalny nie pcha się do publicznego gadania nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Zatem są informacje, które znamy wyłącznie z książek. Ja znalazłam się w sytuacji przymusowej. Dzięki temu mieliśmy możliwość – i ja, i uczestnicy szkolenia – zobaczyć na żywo, że fachowcy piszą prawdę. Mogliśmy też zastanowić się nad wyjściami awaryjnymi czyli nad tym co uczestnicy mogą zrobić gdyby przydarzyła im się podoba sytuacja. Okazało się, że przemyślane materiały szkoleniowe / materiały dla odbiorców prezentacji (takie miałam, uffff;-) mają znaczenie. Uzgodniliśmy również kiedy jednak lepiej się wycofać (jeśli tylko jest to organizacyjnie możliwe).
Doświadczenie wykorzystane
Dlaczego teraz opisuję listopadową przygodę sprzed kilku lat? Bo właśnie przydarzyła mi się podobna sytuacja. Straciłam głos w trakcie warsztatów. Miałam szczęście. Prowadziłam te zajęcia ze współpracownicą. I wprawdzie to ja byłam organizatorką projektu oraz wiodącą trenerką-facylitatorką ale dzięki przed-zajęciowym uzgodnieniom i starannie spisanemu scenariuszowi Dorota mogła w drugiej części dnia przejąć część aktywności (dziękuję!!!).
Wyciągnęłam też wniosek i postanowiłam nie ryzykować. Cztery dni później miałam zaplanowane 2 wykłady dla grupy prawniczek i prawników. Zadzwoniłam do Organizatorów z prośbą o przesunięcie. Brzmienie głosu było wystarczającym argumentem. Zgodzili się, mimo, że musieli nagiąć środowiskowe zwyczaje. Dziękuję!!!
Co dalej?
Struny głosowe podziękowały mi za troskę i grzecznie się uruchamiają. Ja dostałam kilka (kolejnych!) potwierdzeń, że zadbanie o siebie i poproszenie o pomoc nie wybucha wulkanem negatywnych konsekwencji. Życie toczy się dalej 😎
Z pozdrowieniami
Agnieszka